Wróciliśmy z Warszawy. Pojechaliśmy tam już nie biorąc sterydu. Niektóre mądre mamy zgłaszały nam, że chyba za szybko odstawialiśmy. W tempie sportowym. Janek rezonans przeszedł bez najmniejszych problemów… ale problemy zaczęły się po. Nagle zaczął nam przelatywać przez ręce. Chodzenie i mówienie nagle znacznie się pogorszyło… wieczorem już dzwoniliśmy na oddział. Co robić? Pierwszy raz mamy takie nagłe pogorszenie. Niestety natychmiast musicie wrócić do sterydów. To są objawy obrzęku. Wieczorem Doktor Dyżurna sama do nas oddzwoniła zapytać jak Janek się czuje. Podaliśmy jeszcze dwie tabletki i powoli Janek zaczął wracać do siebie. Następnego dnia w niedzielę pojechaliśmy do Centrum Zdrowia dziecka do kontroli. Młoda Pani Doktor- bardzo dokładnie zbadała Jasia. Dowiedzieliśmy się, że kontrast jaki podawany jest podczas rezonansu również może spowodować obrzęk. I widocznie to mogła być przyczyna nagłego załamania się formy… niestety obraz tego co się dzieje w głowie Janka nie pozostawia złudzeń … wiadomości nie są dobre. Na razie walczymy z obrzękiem… Janek dostał kroplówkę z mannitolem i dokładnie rozpisane leki na najbliższy okres.
Po drodze do domu… widzieliśmy jak Janek powoli wraca do siebie… 20 nuggetsów z Mc Donalda poprawiło mu humor. Apetyt wrócił… Widzimy jak bardzo chce, żeby być na tym poziomie na jakim wyjechał do Warszawy. Chodzenie sprawia mu trudność- ale nie ma mowy o pomaganiu przy wchodzeniu na schody… momentami przypomina to wspinaczkę wysokogórską… wziął się za Dinozaura… dziś Dinozaurowi wyrósł ogon… bez pomocy Mamy. Została jeszcze głowa…
Wczoraj po powrocie już chciał tak jak zwykle jechać z nami na zakupy… pojechał dzisiaj… Biedronka została przejechana wzdłuż i wszerz… po powrocie schody do domu…
Bardzo dzielny jest nasz synek… bardzo Go kochamy i podziwiamy.
Jakby brakowało nam rozrywek… nasza Dodżi dzisiaj o nie zadbała … Moment nieuwagi- uchylona bramka – i nasz piesek na wolności… jeszcze zajrzała zza płotu, żebyśmy zobaczyli, że uciekła i poszła w długą. Oboje z Mamą wskoczyliśmy do samochodu i dopadliśmy ją 300m od domu… ale wcale nie zamierzała dać się złapać. Najpierw do domu przyjechał wściekły tata- potem mama – oboje na siebie źli, że uciekła… Za chwilę zaczęły ujadać psy sąsiada. Postanowiła je odwiedzić… Mama biegiem pobiegła pod górkę i próbowała ja osaczyć… ale Dodżi dała nura na podwórko sąsiadów… i tu miała pecha- bo sąsiad akurat wyszedł na ganek i capnął ją za obrożę… na postronku jak uparta koza wróciła do domu… Nie wiemy co zrobić, żeby nie uciekała. Ma do dyspozycji cały duży ogród… ale ciągnie ją za płot… a my na spacery nie mamy za dużo czasu.
Wczoraj na widok Jasia oszalała ze szczęścia i o mało co go nie przewróciła skacząc z radości…
Trudny charakter ma ta nasza uciekinierka- ale jest kochana. Wieczorem kładzie się Jasiowi w nogach i oboje grzeją się przy kominku. Jasiu zanurza rękę w miękkiej sierści i drapie za uszami – oboje są szczęśliwi – Idealny pies… niestety polujący na uchyloną bramkę.