Mija dzień za dniem… wróciło słoneczne ciepłe lato – wreszcie zrobiliśmy nasze małe winobranie – winogrona przerobione na sok już bąbelkują w butlach. Były bardzo słodkie – może być pyszne wino.
Zawsze w Wigilię wznosimy toast czerwonym winem z tegorocznych zbiorów. Jasiu już marzy o Wigilii – która u nas jest najweselszym świętem w całym roku. Pod choinką piętrzy się góra prezentów – a wyciąga tylko kilka ten kto najładniej albo najgłośniej zaśpiewa kolędę po zjedzeniu kolejnej potrawy. To wydłuża kolację – a kiedy pada hasło ten wyciąga kto najgłośniej zaśpiewa- dzieci i dorośli drą się wniebogłosy:)) Mama wznosi się na wyżyny swojej sztuki kulinarnej- a każda potrawa to prawdziwe arcydzieło… Jasiowi po sterydach znów wrócił apetyt i marzenia o jedzeniu. O wigilijnym karpiu, o barszczu z uszkami… o makiełkach… A my marzymy o Wigilii z Jasiem…
Dziś wrócił do składania Lego- w zestawie oprócz dinozaura była jeszcze jakaś skomplikowana brama do Parku Jurajskiego. Składa ją od rana… a pod stołem czeka wielkie pudło z jeepem Lego Technics prezent od Przyjaciela naszej rodziny Marka.
Wczoraj wybraliśmy się na lody do naszej ulubionej lodziarni- a potem na tort do kawiarni Niger – zielonogórski deptak w ciepłe niedzielne popołudnie tętnił życiem. Wszystko było tak jak dawniej z wyjątkiem tego, że Jasiu zamiast iść na swoich nogach jechał na wózku…
Jasiu wie, że każdy jego kaprys zostanie spełniony. Nie nadużywa tego… ale jak ma ochotę na coś- to spełniamy każde życzenie. Ostatnio Mama zrobiła pierwszy raz w życiu Zeppeliny- wielkie litewskie pierogi z soczewicą- jakie robiła Babcia Helenka – potem przez dwa dni Jasiu zajadał odsmażane, które są najlepsze ze śmietaną… gołąbki, zimne nóżki… wczoraj powiedział- na kolację chcę sałatkę jarzynową… ale musiał poczekać do dzisiaj- bo najpierw warzywa muszą się ugotować. Ale już dzisiaj dostanie:))
Jasiu lubi bardzo zupę pomidorową. Pozdrawiamy Panią Ewę z Kolonii, której zupy Jasiu do tej pory wspomina… Dziś kupiliśmy na rynku pomidory i mama zaprawiła je do 60 słoiczków – gotowych do wrzucenia do rosołu z czosnkiem i bazylią z ogródka.
Mamy wrażenie, że życie toczy się obok nas- a my przyglądamy się z boku- jakbyśmy zupełnie wypadli z tego trybu, w którym żyją wszyscy. Szkoła? Praca? – nagle te wszystkie bardzo ważne sprawy- stały się nieważne jak bańka mydlana na wietrze… Choroba w rodzinie zmienia wszystko- jak jakieś złe zaklęcie- … Mimo, że mamy wielkie wsparcie Przyjaciół – mamy świetną opiekę lekarzy – wsparcie duchowe i materialne, a jednak życie całkowicie zmienia rytm i zwalnia. Jakbyśmy chcieli zatrzymać czas- maksymalnie wydłużyć każdą sekundę i chwilę… po kolei jesteśmy z Jankiem cały dzień… wczoraj najpierw tata masował stopę – potem babcia rękę- w końcu wylądował wtulony w Mamę. Dodżi co chwilę wpycha swój wielki łeb do drapania i delikatnie gryzie albo liże rękę Jasia… stary jamnik Tytus kładzie się w nogach… wieczorem z kominka świeci miłe ciepło i czasem słychać strzelanie leniwie palącego się drewna… skubiemy winogrona, Mama wtyka Jasiowi do dzioba maliny zerwane w ogrodzie, oglądamy razem jakiś głupi serial albo siatkówkę albo Voice of Poland, który lubimy… albo najgłupszą komedię jaką uda się znaleźć.
Gdyby można było zatrzymać czas… i taką słoneczną pogodę jak dzisiaj. I żeby już nic więcej się nie wydarzyło…