Anioły z czterema kółkami

Nasz blog jest o nieszczęściu jakim jest dla Jasia i dla całej rodziny straszna choroba, ale pozostała część informacji jest zupełnie o czymś odwrotnym. Jest o miłości, jest o przyjaźni, jest o współczuciu, jest o złotych sercach, jest o nadziei i o tym jak wielu ludzi dba o to, żebysmy nie zwątpli w dobro i podtrzymuje naszą wiarę. Nie pozwalacie nam na rozpacz. Dlatego mamy siłę do walki. Oprócz wsparcia finansowego na leczenie dostaliśmy masę rzeczy o wartości kolekcjonerskiej na aukcje żeby zgromadzić fundusze.

Z Olą znamy się już parenaście ładnych lat. Pamiętam dokładnie jak się poznałyśmy. Ja byłam na 3-cim roku studiów w na UW, gdy moja wspólokatorka zdecydowała, że bierze rok przerwy i jedzie do Australii. Mieszkanie wynajmowałyśmy od jej wujka, zresztą bardzo okazyjnie, jak na studencką kieszeń.  Powiedziała mi wprost, że jak chcę tam zostać, to muszę sobie poszukać kogoś, z kim będę się dogadywać, najlepiej na dłużej. A ja bardzo chciałam tam zostać, bo mieszkanie, choć w starym powojennym budownictwie, było naprawdę świetnie położone. W ładnej okolicy, w dzielnicy Sielce, z dużym parkiem na przeciwko, jeden przystanek od Belwederu i prawie przez ulicę do Parku Łazienkowskiego. Nasz blok był bardzo spokojny, właściwie byłyśmy chyba jedynymi lokatorkami poniżej 60-tego roku życia.  No to zrobiłam casting, powywieszałam ogłoszenia na uniwersytecie i czekałam aż ktoś się odezwie. Pierwsza odezwała się właśnie Ola i za parę dni siedziałyśmy u mnie w kuchni i piłyśmy herbatę. Bardzo fajnie nam się rozmawiało, i zanim wyszła to ja już wiedziałam że do niej oddzwonie. Do tego okazało się, że Ola studiuje filologię niemiecką i chyba pasował jej taki układ, że drugi pokój zawsze odnajmowałyśmy niemieckim studentkom z wymiany, żeby ćwiczyć język. Nasze wspolnie mieszkanie bardzo miło wspominam, mimo że każda miała swoje sprawy to też spędzałyśmy czas razem, czasami wyskakiwałyśmy na jakieś piwo z sokiem malinowym czy inne karmi :D…udało nam się też odiwedzić legendarny już, warszawski bar Lotos. To był też czas kiedy poznałam Oli Miśka, czyli Michała, jej przyszłego męża. Rok później ja wyjechałam na studia do Niemiec, potem Ola do Austrii i jakoś tak nam się rozeszły drogi, ale zawsze byłyśmy w kontakcie na fejsbuku i co jakiś czas pisałyśmy co tam u nas się dzieje. Ostatni raz widziałyśmy się jakoś latem, przed moim wzjazdem do Szwecji, zupełnie przypadkiem wpadłyśmy na siebie na ulicy.

A w zeszłym roku Ola do mnie napisała w związku z planami wakacyjnymi. Razem ze znajomymi wybierali się w nasze rodzinne okolice i potrzebowali rekomendacji. Nasi rodzice oczywiście zapraszali ich do siebie…to było dosłownie parę dni przed tym jak się dowiedzieliśmy o Jaśkowej diagnozie…

Ola i Michał śledzili Jaśkową walkę i naszą batalię o niego. Parę tygoni temu Michał napisał mi wiadomość, że chcą się bardziej włączyć w pomoc i oddać na aukcję dla Jasia swojego kolekcjonerskiego, wychuchanego rodzinnego Nissana Sunny z 1993 roku. Jak już pozbierałam z ziemi szczękę i 100 razy zadałam pytanie czy napewno, Michał powiedział że auto to raczej staruszek, niska wartość giełdowa, może większa kolekcjonerska. Ten z pewnością wart jest dużo, bo jest w niewiarygodnie doskonałym stanie. Wygląda i jeździ jakby wyjechał  prosto z salonu. Szlachetna linia karoserii, silnik w doskonałym stanie, przebieg od nowości 80 000km i wszystko działa, co w przypadku starych samochodów jest rzadkością. Szyby na korbkę, lusterka ustawiane manualnie, bez klimy i wszystkich bajerów elektronicznych, tapicerka siedzenia w stanie idealnym.

Tak się złożyło, że akurat pod koniec zeszłego roku jedno z ich aut im się kompletnie rozłożyło, a drugie akurat mieli oddać do warsztatu, bo coś tam pukało. Samochód był rodzicom bardzo potrzebny,  bo kiedy jedno z nich jest z Jankiem w Warszawie to drugie jest uziemione bez samochodu. A spraw do załatwiania jest tysiąc. No to zamiast na aukcję- samochód trafił do nich w prezencie.

Rodzice zostaliśmy przyjęci  przez Olę w ich pięknym mieszkaniu na Żoliborzu.  Natalia i Jasiu zapoznali się od razu ze wspaniałym labradorem . Pani Ola, która odziedziczyła auto po wujku- opowiedziała nam jego historię.

Ola, Michał baaaardzo serdecznie wam dziękujemy. Nawet nie wiecie jak jesteśmy wam wdzięczni. Już sam fakt, że rodzice mogli do Zielonej Góry wrócić autem a nie kisić się w pociągu (w którym zawsze brak miejsc), i że Jasiu mógł tam z tyłu się położyć i odpocząć po stresującym pobycie w CZD znaczy tak wiele.  Dosłownie spadliście nam w tym momencie z nieba!

Cała nasza rodzina czuje się otoczona wielka opieką przez Was. Może dzięki temu jesteśmy w stanie udźwignąć ten ciężar, który wydaje się nie do zniesienia.

Tags: No tags

Comments are closed.